poniedziałek, 24 maja 2010

Niedziela zaczęła się dobrym nastrojem, skończyła wkurw........
Sądziłam, że się uodporniłam na jego słowa, najwidoczniej wczoraj miałam ten słabszy dzień.
Rzuca palenie i to go usprawiedliwia.... w jego oczach.
Dzisiaj miałam jechać na rozmowę o pracę... nie byłam w stanie, wyglądam jak wampir, oczy podkrążone i zaczerwienione.
Aha i to moja wina, bo go sprowokowałam..... tylko kurwa czym? Nie umiał mi odpowiedzieć.
Powiedziałam mu co o tym myślę, dosadnie i co z tego....
Zachowuje się tak jak by się nic nie stało.

Jak się czuję? Analizować, nie analizować? Odejść? Zostać? Urwać łeb?

7 komentarzy:

  1. Ja też stawiam na: urwać łeb:)
    To niczego nie zmieni, absolutnie niczego.
    Ale jakaż to PRZYJEMNOŚĆ:):):)
    (jestem zołzą)
    (wiem)
    (i fajnie!)

    OdpowiedzUsuń
  2. Madame :) no właśnie chciałabym się wyzbyć tej swojej grzeczności, uprzejmości itd., asertywność agresywna .... długo wytrzymuję a potem wybucham, a to nie ma żadnego sensu, bo powinnam walić prosto w oczy od razu jak mi się coś nie podoba... :) Najwidoczniej jest tak, że człowiek musi pracować nad sobą non stop :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Walić od razu, przynajmniej nie zdąży przegnić. W razie konieczności urwać łeb.

    OdpowiedzUsuń
  4. I taki żal tej rozmowy...

    OdpowiedzUsuń

Diabeł rechocze złośliwie za plecami....