Spotkałyśmy się z koleżanką, przy wspólnym pakowaniu jej rzeczy, widzimy się dość rzadko, więc jeżeli jest okazja opowiadamy sobie nawzajem co się u nas wydarzyło i jak zwykle w takich sytuacjach temat zszedł, także na nasze brzydsze połowy. Wylałyśmy z siebie to co nam na wątrobie leży, jednakże w pewnym momencie zastanowiłam się, czy rzeczywiście opowiadając o naszych problemach i kłopotach druga strona odbiera to tak, jak pragniemy jej przekazać. Czy rzeczywiście osoba słuchająca wierzy nam w to co mówimy, a może interpretuje wszystko z swojego punktu siedzenia?
Przecież jak jest naprawdę żyjące z sobą dwie osoby wiedzą najlepiej, trudno przecież przekazać komuś całkiem będącemu z boku nasze zdanie, przecież taka osoba zna naszą drugą połowę i dla niej może okazać się ona całkiem innym człowiekiem niż dla nas.
Czy jest więc sens prowadzenia takich rozmów? A może odezwała się we mnie chęć udowodnienia innym, że mój "M" wcale nie jest, taki wspaniały jak stara się pokazać naszym znajomym.....
Postanowiłam więc, raz na zawsze zamknąć ten temat, zostawić swoje bóle i żale dla siebie, wszystko przelać na stronę bloga, bo przecież kogo z moich znajomych obchodzi jakie mamy problemy.
A może bardziej się martwię o to w jakim świetle sama siebie stawiam w ich oczach?
Przecież jak jest naprawdę żyjące z sobą dwie osoby wiedzą najlepiej, trudno przecież przekazać komuś całkiem będącemu z boku nasze zdanie, przecież taka osoba zna naszą drugą połowę i dla niej może okazać się ona całkiem innym człowiekiem niż dla nas.
Czy jest więc sens prowadzenia takich rozmów? A może odezwała się we mnie chęć udowodnienia innym, że mój "M" wcale nie jest, taki wspaniały jak stara się pokazać naszym znajomym.....
Postanowiłam więc, raz na zawsze zamknąć ten temat, zostawić swoje bóle i żale dla siebie, wszystko przelać na stronę bloga, bo przecież kogo z moich znajomych obchodzi jakie mamy problemy.
A może bardziej się martwię o to w jakim świetle sama siebie stawiam w ich oczach?